Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

 W USA jest pewien problem psychologiczny, kompleks który wyróżnia ich z innych narodów na świecie. Jest to kompleks bohatera, który sprawia, iż mimo tego, że ich służby ratownicze np. strażacy są równie dobrze wyszkoleni i wyposażeni jak ich odpowiedniki w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech, to amerykanie częściej giną i odnoszą rany.

Amerykanie postrzegają siebie jako bohaterów, muszą nimi być. Oni zbawiają świat, oni uczą i cywilizują świat, oni wiedzą najlepiej. I ten kompleks, to uparte przekonanie o swojej „misji” doskonale podsumowuje najnowszy film ze stajni Marvela/Disneya.

Nowy film o Kapitanie Ameryce reklamowany jest jako starcie dwóch, obecne najważniejszych, superbohaterów w MCU: Kapitana i Iron Mana. Film obiecuje nam konflikt oraz walkę między nimi i dostarcza nam dokładnie to, co obiecał.

Jak dochodzi do konfliktu? O co się ci panowie biją? W skrócie: ONZ ma dosyć prywatnej organizacji „super ludzi”, która lata sobie po świecie i rozwala wieżowce w starciach ze swoimi wrogami. Ludzie na świecie chcą, by Avengers przestali zachowywać się jak kowboje i poddali się kontroli demokratycznej władzy.  Nie brzmi tak tragicznie prawda?

Zaznaczę w tym miejscu, iż nie wiem, jakie były dokładne przyczyny Wojny Domowej w komiksach. Jednak nie jest to mi do niczego potrzebne, tu motywy są inne i uniwersum też. Dlatego nie interesuje mnie, jakie był racje obu stron w komiksach. Ja oceniam filmową wersję tych wydarzeń.

A prawda jest taka, iż mamy tu Starka, który dostrzega rozliczne wpadki tak swoje jak i pozostałych mścicieli. Rozumie, że to wszystko nie może tak dłużej być i stara się naprawić choć część błędów i zadośćuczynić ludziom.

Po drugiej stronie mamy Rogersa, który, co prawda mówi o odpowiedzialności i o tym, że popełniają błędy, ale nie zgadza się na jakiekolwiek ustępstwa. On musi być wolnym bohaterem i musi móc robić, co mu się żywnie podoba, bo „jego ręce są najbezpieczniejsze”.

Chyba każdy zorientował się, po której stronie ja jestem. Bądźmy szczerzy: Kapitan Ameryka zachowuje się jak skończony kretyn. Jego motywy są bezsensowne a działania irracjonalne. Rogers ma silny kompleks bohatera.

Ciekawą rzeczą, jaką zauważycie podczas seansu jest fakt, iż to Kapitan i jego sojusznicy zawsze inicjują walkę z drugą stroną. Jeden wyjątek występuje dopiero na samym końcu, lecz nawet wtedy Iron Man ma zrozumiałe powody by atakować. Steve? Niekoniecznie. Wszystkich tych walk można by uniknąć, jeśli zamiast prężyć swojego amerykańskiego penisa po prostu porozmawiał szczerze ze Starkiem. Nie tuż przed walką w stylu „Weź mi nie przeszkadzaj, ja tu świat idę uratować, bo tak mi powiedział jeden taki i nie mam żadnych dowodów na poparcie tego, co mówię, ale ja tu jestem bohaterem.”

Dla tych, co wybierają się do kina, mam ćwiczenie: Wyobraźcie sobie jak mogła
by się potoczyć historia, gdyby
po wydarzeniach w Berlinie, zamiast iść
do jakiejś starej fabryki czy innego garażu, Kapitan i reszta wrócili do Starka. Zwróćcie też uwagę na fakt, iż jakakolwiek możliwość rozmowy z Iron Manem została odrzucona jednym zdaniem.

Jak więc już powiedziałem: Motyw konfliktu jest tu słaby, jedna storna ma argumenty i chce gadać, druga mówi nie, bo nie i chce się bić. Wszystko jest niby pokazane lepiej niż w „Batman vs Superman”, ale to nie jest żadna pochwała.

Jeśli chodzi o sceny akcji, to tu w większości przypadków należą się brawa. Finałowe starcie dwóch drużyn jest świetnie zrealizowane, walki są przejrzyste, dynamiczne i ociekają frajdą. Fani będą cieszyć się jak jasny gwint podczas scen z Spidermanem czy Ant-manem. Popcorn fun w najlepszym wydaniu.

Jednak jeśli się dobrze zastanowić, stanowi to pewien problem. Widzicie, miał się tu toczyć poważny dramat, konflikt między przyjaciółmi, wojna domowa. Każdy, nawet zwycięzcy przegrywają.
Nie zrozumcie mnie źle, twórcy starają się to pokazać jednak, kiedy dochodzi do samego starcia, wracamy na bezpieczne tereny z dowcipami, docinkami i lekką fajną zabawą niemal do samego końca starcia. Z jednej strony, kiedy pajączek rzucał swoimi tekstami, kiedy mrówczak nabijał się ze Starka śmiałem się razem z innymi. Bo to były dobre żarty, tyle tylko, iż nie wiem czy to było na nie dobre miejsce. Cały dramat poszedł gdzieś na ławeczkę odpocząć, kiedy panowie i panie okładają się na lotnisku.

A skoro o lotniskach mowa… Bohaterowie w tym filmie mają czipy teleportacyjne w dupie. Bo samolotem na pewno nie latają dostatecznie szybko, by być we wszystkich miejscach, gdzie regularnie bywają. Serio, to, jak często zmienia się miejsce akcji, nie ma żadnego sensu.

Warto by też zauważyć, iż Wiedeń nie leży w Niemczech, niezależnie od tego, co wydaje się ludziom piszącym scenariusz. Podobnie wątpię by niemieccy antyterroryści mieli jakiekolwiek prawa operować w Bukareszcie. Zastanawiam się też, jak w ciągu jednego dnia samochody z Bukaresztu dojechały do Berlina. Czy w międzyczasie wszyscy przesiedli się do samolotów i potem znowu do aut? I w sumie na jakiej podstawie człowiek aresztowany w Rumunii został wydany do Niemiec?

To chyba najszybsza ekstradycja świata.

Ale kto potrzebuje jakiejkolwiek logiki? Iron Man może być w Berlinie, skoczyć do Nowego Yorku i wrócić do Niemiec, tym razem do Lipska, tego samego dnia. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia.

Podsumowując: Kapitan Ameryka – Wojna Bohaterów to dobry film, gdzie super herosi trzepią się po pyskach i jak długo nie staramy się myśleć na temat tego, co widzimy na ekranie, jest dobrze. Niestety ilość kretynizmu na metr kwadratowy nadal jest wysoki i wysokie oceny jakie ten film zgarnia mogę przypisać wyłącznie:

1) Ignorancji muricańskiego widza odnośnie tego, jak działa świat;

2) Kiepściźnie jaką jest Batman vs Superman. (Ten film jest o niebo lepszy);

3) Fanom Spidermana, którzy dostali najlepszego pająka, jak do tej pory.

Film ma z mojej strony 7 / 10. Jest dobrze, ale ani to przełomowe jak pierwsze Avengers ani tak śmieszne jak Strażnicy Galaktyki. Akcja jest dobra, jak zwykle, aktorzy robią dobrą robotę, jak zwykle, to dobry film i warto choć raz zobaczyć go w kinie lub wypożyczyć na DVD.

Szary Grabarz